Oddział partyzancki „Żandarmeria” kpt. „Salwy”

Przemarsz w tamten rejon rozpoczęto w ostatniej dekadzie września. Wcześniej jeszcze oddziałek zaopatrzył się w wóz konny i konie, rozbijając 16 września majątek państwowy w Tymbarku. 26 września partyzanci zatrzymali się w miejscowości Ruda Kameralna na południowy zachód od Zakliczyna, w zaprzyjaźnionym gospodarstwie Jana Rysia. Na spotkanie z oddziałem przybył wkrótce sołtys Franciszek Zabrzański, z którym omówiono, w jaki sposób po czasie ma powiadomić władze bezpieczeństwa o pobycie „salwowców” we wsi – rzecz niezbędna, by po opuszczeniu przez nich miejscowości nie spadły na jej mieszkańców represje ze strony UB za sprzyjanie „bandytom”. Sama Ruda Kameralna stwarzała idealne warunki do kwaterowania „leśnych” – była to wieś zagubiona pośród lasów, w niedalekiej odległości od Dunajca i drogi Brzesko – Nowy Sącz, na której postanowiono urządzić zasadzkę na przejeżdżające samochody.

27 września dwaj ludzie „Salwy” (Garścia i Migdał) ustawili na trasie posterunek, który kontrolował pojazdy i ich pasażerów. Osoby prywatne puszczali wolno. Poszukiwali towarów albo funduszy państwowych. Cel zrealizowali, kiedy zatrzymali ciężarówkę, którą jechał kierownik skupu owoców Spółdzielni Rolniczo-Handlowej z Nowego Sącza. Partyzanci skonfiskowali sporą sumę pieniędzy, a kierownika i pasażerów puścili wolno. Tym razem „Salwę” zawiódł partyzancki nos – zamiast szybko zmienić miejsce położenia postanowili zostać we wsi na noc. Tymczasem kierownik skupu – ten, któremu „salwowcy” zabrali pieniądze, błyskawicznie dotarł na posterunek MO w Zakliczynie, gdzie złożył zawiadomienie o całym zdarzeniu. Milicja zawiadomiła brzeskie UB, które wyruszyło w teren. Nie bardzo wiadomo, jak dotarli do Rudy Kameralnej – prawdopodobnie był to przypadek, poszukiwania rozpoczęto od najbliższej miejscu zdarzenia miejscowości. Penetrujących wieś ubeków dostrzegł jeden z ludzi „Salwy” o czym szybko zameldował dowódcy. Jednak jego zachowanie nie uszło uwadze funkcjonariuszy, którzy szybko otoczyli wzbudzające ich podejrzenie zabudowania. Wywiązała się gwałtowna strzelanina. Poszczególni partyzanci przebijali się przez kordon oblężenia i chyłkiem wymykali do lasu.

Nie udało się tylko jednemu, który z domu wypadł wprost pod serię z peemu i zawisł na płocie. Był nim „Salwa”… Kpt. Jan Dubaniowski został pochowany na cmentarzu w Zakliczynie i jego śmierć kończy pewien rozdział historii „żołnierzy wyklętych” Bocheńszczyzny. Mimo tragicznego końca i tak może mówić o szczęściu – wiemy, gdzie złożono jego ciało, na grobie palą się znicze i składane są kwiaty. O takim przywileju nie mogą do dzisiaj marzyć „Łupaszka”, „Zapora”, „Ogień” rotmistrz Pilecki i setki innych dowódców podziemia antykomunistycznego, pochowanych w bezimiennych mogiłach, często zbiorowych. W innej Polsce otoczeni byliby szacunkiem, zajmowali pewnie wysokie stanowiska w wojsku i strukturach państwa – dla komunistów byli groźni za życia i po śmierci, stąd starano się wymazać z powszechnej świadomości nawet pamięć o nich.