1. Geneza powstania
Nie wiemy dokładnie, kiedy to się działo. Zapewne koło połowy maja 1945 r. Od tygodnia na wszystkich frontach w Europie panuje już spokój. Hitler nie żyje, Niemcy skapitulowały, a walki na odległym Pacyfiku niewielu tak naprawdę interesują. Na leśnym uroczysku nieopodal Dąbrówki zbiera się kilkudziesięciu ludzi. Przyklękają na widok księdza, który rozpoczyna mszę. Tak zaczyna się na nowo historia oddziału partyzanckiego Wicher, powstałego w sierpniu 1944 r. jako oddział dyspozycyjny Komendy Obwodu Wieloryb AK (konspiracyjna nazwa powiatu bocheńskiego) pod dowództwem rtm. Józefa Świdy ps. Dzik. W swojej krótkiej, bo zaledwie 5-miesięcznej działalności oddział zapisał wiele akcji zbrojnych, jak walka z niemiecką ekspedycją karną w rejonie Wiśniowej i Glinika, potem w masywie Kotonia (w ramach zgrupowania partyzanckiego Żelbet), by zakończyć swój szlak bojowy w okolicach Łapanowa, urządzając zasadzkę na Niemców, czmychających przed ofensywą Armii Czerwonej. Było to 19 stycznia 1945 r. w dniu rozwiązania oddziału. Ponad 60 partyzantów oddziału partyzanckiego „Wicher” wróciło do domów, pełnych nadziei, ale i obaw na przyszłość. Na wszelki wypadek nie ujawniają przed nowymi władzami swej konspiracyjnej przeszłości, nie zdają broni, zachowują łączność pomiędzy sobą.
Ich przezorność okazuje się być zbawienna dla nich samych. Władze komunistyczne ani myślą tolerować na swym terenie 3 tys. konspiratorów, a na tyle ocenia się struktury AK-owskie pod koniec wojny. Bezpieka jest jeszcze ślepa, nie ma na razie sojuszników (PPR na tym terenie była bardzo słaba, zresztą jej siatkę szybko rozbiło gestapo), agenturę dopiero się tworzy, dlatego na razie uderza na ślepo, bardziej dla zastraszenia. Wkrótce nazwisko pierwszego komendanta powiatowego UB por. Stefana Jarzyny – wymawia się z lękiem, cicho i tylko w zaufanym gronie. Dla akowców nadszedł zły czas. Ale to byli młodzi, nawet bardzo młodzi ludzie, dwudziestoparoletni. Nie umieli kalkulować na chłodno. Mimo że gen. Okulicki zwolnił ich z przysięgi, dalej czuli się związani jej słowami. Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary mego życia. Szybko w sercach rodzi się bunt, że przecież nie taki miał być dla nich koniec wojny. Oni dla tej Polski przelewali krew, a teraz mają być zaplutymi karłami reakcji? Nie potrafili siedzieć z założonymi rękami.
Impuls wyszedł od pierwszego adiutanta rtm. „Dzika”, por. Stefana Kaczmarczyka. Syn nadleśniczego z Bochni, jeszcze jako podchorąży „Popielewski” trafił do oddziału partyzanckiego „Wicher” razem z grupą dywersyjną Komisji Informacji i Propagandy przy Komendzie Obwodu. Później zmienił pseudonim na „Baca”. Kaczmarczyk na początku maja 1945 r. zwołuje do Kłaja wszystkich dowódców drużyn i placówek terenowych i nakazuje im ponowną koncentrację w połowie miesiąca w kompleksie leśnym w okolicach Borku i Dąbrówki. Tam dochodzi do odprawienia mszy św., o której była mowa wcześniej. Odprawił ją były kapelan OP „Wicher”, ks. Stanisław Bochenek „Żagiel”. Na zgrupowanie stawia się 70 partyzantów. Są świetnie wyszkoleni, solidnie uzbrojeni (5 ręcznych karabinów maszynowych, 30 automatów, 20 karabinów), dysponują samochodem osobowym i motocyklem. Oddziałem dowodzi „Baca” przy pomocy zastępcy Tadeusza Koniecznego ps. „Gordon”. W czasie okupacji „Gordon” dowodził drużyną z II plutonie OP Wicher. Dowództwo postanawia też zmienić nazwę oddziału na Ruch Oporu Armii Krajowej „Ścigacz”. Oddział jest zbyt liczny, by bezpiecznie przebywać w jednym miejscu, dlatego zapada decyzja o podziale go na dwie części. Jedną grupą, operującą na południu powiatu, dowodzi osobiście „Baca”, grupą północną Władysław Wróbel, ps. „Mit”, również były akowiec.